Zaloguj się Załóż konto
Polish (Poland)English (United Kingdom)

Miasta dostały zadyszki

Praca w AngliiPrzez pół roku polskie miasta zachęcały rodaków pracujących na Wyspach do powrotu. Kuszono wysokimi pensjami i tysiącami etatów. Dziś oferuje się im spacer po starówce, dużo imprez kulturalnych lub tańsze mieszkania. O pracy nikt nie wspomina.

Pół roku temu do Londynu pojechała delegacja ze Szczecina. Urzędnicy i lokalni pracodawcy namawiali polskich emigrantów z Wielkiej Brytanii, by ci wrócili do kraju. Ratusz obiecywał niezbędną pomoc, pracodawcy atrakcyjne oferty zatrudnienia. A było w czym wybierać. Tylko trzy firmy zaoferowały ponad tysiąc miejsc pracy. Zarobki zaskoczyły "londyńczyków". - Nasi pracownicy zarabiają od 5 do 10 tys. zł brutto. Tyle samo możemy wam zaoferować - mówili wtedy pracodawcy.

Kilkaset osób, które wzięło udział w spotkaniu, nie kryło zadowolenia. - Wracam do Szczecina. Miasto zrobiło na mnie bardzo dobre wrażenie - mówił w styczniu "Gazecie" 25-letni informatyk Kacper Wysocki. Zapowiedział, że przyjedzie w połowie lipca. - Do tego czasu skończę projekt dla brytyjskiej firmy hazardowej, rozliczę podatki i sprzedam swoje bmw z kierownicą po prawej stronie - argumentował. Wysocki wyjechał na Wyspy ponad dwa lata temu. Początkowo miał być tam tylko trzy miesiące, ale gdy zobaczył, że można normalnie żyć, zamiast ciułać grosz do grosza, postanowił zostać na dłużej. Spotkanie w Londynie dało wszystkim nadzieję na lepsze życie w kraju. Kilka dni później w centrali BLStrem, a także w firmie TietoEnator z branży IT, która zamierza zatrudnić w Szczecinie i we Wrocławiu 300 polskich inżynierów, rozdzwoniły się telefony, a skrzynki mailowe zapchały się dziesiątkami CV. Większość rozmów miała podobny scenariusz: - Ja dzwonię w sprawie akcji "Wracać, ale dokąd?". Byłem na spotkaniu z państwa firmą i jestem gotowy na powrót do kraju - proponowali programiści i kierownicy projektów z Londynu, Nottingham, Liverpoolu czy Birmingham.

Promocja miast czy wielka klapa?

Akcję 12 miast pod hasłem "Wracać, ale dokąd?" wymyśliło stowarzyszenie młodej Polonii Poland Street, które powstało po śmierci Jana Pawła II, przy okazji marszu ku czci papieża w Londynie. - Nasz pomysł powstał, jeszcze zanim premier Tusk przedstawił w listopadzie zeszłego roku popularny "Powrotnik" - przewodnik mający ułatwić emigrantom powrót do Polski. Ale dla emigrantów to było za mało, by myśleć o powrocie - mówi Wojciech Ostrowski z Poland Street. - Nasze działania bardziej ich przekonały. Do udziału zaprosiliśmy największe miasta, które z zainteresowaniem przyjęły nasze zaproszenie - opowiada. - Udział pierwszego miasta wywołał wielką burzę medialną, pojawił się szereg publikacji o akcji, która masowo nakłania Polaków z emigracji do powrotu oraz o masowych powrotach rodaków do kraju. Do stowarzyszenia dzwonili urzędnicy z mniejszych miast, np. z Kielc, które również były chętne do uczestnictwa w tym projekcie - dodaje Ostrowski.

Rzeczywistość okazała się inna. - Możemy śmiało stwierdzić, że akcja nie wpłynęła na masowe powroty, lecz służy jako tzw. kubeł zimnej wody. Dochodziły do nas głosy, że emigranci poważnie zastanawiali się nad powrotem, jednak po wzięciu udziału w spotkaniu przekonali się, że nie jest to jeszcze właściwy moment - mówi Ostrowski. - Były też osoby, które zdecydowały się wrócić zaraz po akcji, jednak to marginalne przypadki - dodaje. Jedną z tych nielicznych osób jest Paweł Wojdowski. Przez dwa lata pracował jako programista JEE w Edynburgu. - Skusiły mnie dość wysokie zarobki, porównywalne z tym, co miałem na miejscu.

Po blisko trzymiesięcznych negocjacjach zaczął pracę w szczecińskiej firmie. Wkrótce dowiedział się, że nie ma dla niego pracy, bo firma ma mniej zleceń. Otrzymał wypowiedzenie. - Żałuję, że wróciłem - mówi. W konkurencyjnej firmie również pracuje jeden z emigrantów. Dostał trzymiesięczny okres próbny. Może dlatego do kraju wróciło tylko kilku odważnych emigrantów.

Wysokie oczekiwania, coraz mniej chętnych

Początkowo chętnych do pracy nie brakowało. W marcu ponad 60 emigrantów czekało na indywidualną rozmowę z katowickim head hunterem. - Podczas wizyty w Londynie rozmawialiśmy z 12 osobami. Później kontynuowaliśmy rozmowy po powrocie do Szczecina. Dwóch kandydatów okazało się na tyle dobrymi specjalistami, że złożyliśmy im oferty pracy - niestety, ostatecznie nie podjęliśmy z nimi współpracy - mówi Anna Miśko, koordynator ds. rekrutacji i rozwoju w BLStream Group. - Z jednej strony ich ostateczne oczekiwania finansowe okazywały się bardzo wygórowane, z drugiej zaś chęć powrotu do Polski nie była tak silna, jak deklarowali na początku rozmów. Mając konkretną ofertę pracy i stojąc przed podjęciem decyzji - wracam - postanowili jeszcze przez jakiś czas pozostać na Wyspach - dodaje Miśko.

Podobnie było w Poznaniu, Katowicach czy Bydgoszczy. Z naszych informacji wynika, że powracający z Wysp specjaliści stawiali firmom zbyt wygórowane wymagania. Większość chciała zarabiać od 10 do 20 tys. zł. Nie bez winy jest również postawa samych miast. - Narobili nam chęci, a teraz się z tego wycofują. Albo oferują konkrety, albo szkoda z nimi gadać - mówi Adam Jarzębski, który był na kilku prezentacjach. Za pracę w banku oczekiwał 10 tys. zł. Gdy zaproponowano mu niższą stawkę, po rozmowach z potencjalnymi pracodawcami zrezygnował jednak i wrócił do pracy na Wyspy.

Były oferty pracy, teraz są obietnice spacerów

Przedstawiciele Szczecina i Poznania przyjechali do Londynu z wieloma ofertami pracy, w większości dla specjalistów. Kolejne miasto - Katowice - jako pierwsze zaprezentowało szeroki wachlarz ofert, zarówno dla wybitnych specjalistów, jak i gorzej wykwalifikowanych pracowników. Później było już gorzej. Ostatnie miasta - Bydgoszcz i Lublin - zdecydowanie zmieniły trend i ofert pracy było niewiele. Lublin przyjechał do nas tylko z 30 konkretnymi etatami - mówi Wojciech Ostrowski.

Średnie zarobki zniechęciły emigrantów. W Lublinie w sektorze prywatnym średnio można zarobić 2,4 tys. zł, w sektorze publicznym - 3,4 tys. zł. Zdaniem Ostrowskiego można to jednak wytłumaczyć zdecydowanie większym bezrobociem od pozostałych miast. - Dużym problemem dla projektu jest kryzys finansowy, który również w Polsce pogorszył koniunkturę. Miasta coraz bardziej tną wydatki, a niektóre nawet poważnie zastanawiają się nad ograniczeniem swojego udziału lub wycofaniem się kompletnie z projektu, np. Łódź. Właśnie na półmetku postanowiliśmy poważnie zrewidować dotychczasowe efekty projektu oraz przystosować go do nowych, trudniejszych warunków, w jakich się znaleźliśmy. Formuła spotkań będzie bardziej dostosowana do obecnej sytuacji - mówi Ostrowski. Co oferowały ostatnie miasta? Bydgoszcz starała się pokazać zmiany, jakie w najbliższym czasie nastąpią, które stworzą nowe oferty, Lublin postawił na kulturę. Emigrantom pokazano piękną starówkę i życie studenckie. Zdarzało się, że niektóre z miast były nieprzygotowane do przyjazdu i próbowały przenieść spotkanie na inny termin. W czerwcu żadne miasto nie zaprosiło emigrantów.

Cała akcja ma zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Wiele osób uważa, że sam projekt jest bardzo kontrowersyjny, bo poza bardzo drogą promocją polskich miast niewiele z niego wynika. Koszt każdego wyjazdu wraz z ekspertami m.in. od rynku pracy czy agenta nieruchomości waha się od 80 do 100 tys. zł. Miasta przekonują, że to bardzo dobra promocja, która w najbliższych miesiącach przyniesie efekty. - Byliśmy tam obecni, bo każde duże miasto musi być tam, gdzie coś się dzieje - mówi Sebastian Bedekier, dyrektor biura obsługi inwestorów i promocji inwestycji w poznańskim ratuszu. - Poza tym chcieliśmy pokazać nasze miasto młodej polskiej emigracji i wesprzeć tych ludzi. Powiedzieliśmy im, że w Polsce nie jest najgorzej. Po tym spotkaniu zgłosiło się do nas ponad sto osób z pytaniem o pracę. W ten sposób chcieliśmy zachęcić specjalistów do przyjazdu do Poznania - przekonuje Bedekier. Prof. Krystyna Iglicka z Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie, badaczka problemów migracji, uważa, że jest ona niezwykle potrzebna, a jej efekty nie muszą być zauważone w ciągu najbliższych miesięcy, lecz w ciągu kilku lat - powrót wykształconych, obytych z Zachodem Polaków, którzy będą w kraju potrzebni.

Źródło: Gazeta Wyborcza
-
 
Dziękujemy za przeczytanie artykułu do końca! Zachęcamy do odwiedzenia naszego Facebooka, Twittera i YouTube. Bądź na bieżąco! Obserwuj nas w Wiadomościach Google.


Czytaj następny artykuł:
Brytanię czeka nowa recesja